Księga Hioba
Opowieść o projekcie „Księga Hioba” zaczyna się w 1981 roku, kiedy to grupa polskich muzyków jazzowych, aktorów i innych intelektualistów zdecydowała się przedstawić na scenie produkcję opartą na jednej z najbardziej dramatycznych opowieści biblijnych – historię o cierpieniach, jakie Bóg zdecydował się zesłać na Hioba, aby wypróbować jego wiarę. Aby zrozumieć kontekst, należy pamiętać, że Polska była wtedy ogarnięta przez polityczne i społeczne wrzenie, prowadzone przez „Solidarność” w proteście przeciwko socjalistycznemu reżimowi. Miało miejsce wiele strajków i demonstracji, niektóre z nich prowadziły do gwałtownych starć z policją, w których strzelano do ludzi lub bito ich śmiertelnie. Biblijna historia cierpień Hioba wielu Polakom wydawała się alegorią sytuacji. Projekt obejmował muzyczną suitę napisaną specjalnie dla tego przedsięwzięcia i wykonaną przez najlepszych polskich muzyków jazzowych, z fragmentami tekstu „Księgi Hioba” recytowanymi przez aktorów. Premierowy spektakl zaprezentowano podczas festiwalu Jazz Jamboree w Warszawie, a kolejne przedstawienia miały odbywać się w całej Polsce.
Jednak, 13 grudnia 1981 roku, w Polsce ogłoszono stan wojenny jako ostatnia próba ratowania reżimu przed upadkiem i wszystkie wydarzenia kulturalne zostały wstrzymane, a na ulicach Warszawy pojawiły się czołgi. Stan wojenny ostatecznie zniesiono w 1983 roku i było tylko kwestią czasu, kiedy rozpadnie się blok sowiecki, ale socjalistyczny rząd pozostał u władzy aż do końca dekady. W 1985 otrzymałem telefon od kolegów muzyków z Warszawy, zapraszający mnie do przyjazdu i współprodukcji nagrania „Księgi Hioba”, oraz do wzięcia udziału w rozszerzonej wielojęzycznej wersji projektu, poprzez recytacje tekstu po hebrajsku (obok polskiego, niemieckiego i angielskiego). O ile rozumiałem polskie tło i okoliczności otaczające ten projekt, moje wewnętrzne motywy, aby wziąć w nim udział były całkiem odmienne.
Zawsze uważałem „Księgę Hioba” za najbliższą biblijną alegorię losu narodu żydowskiego, z Holocaustem symbolizującym cierpienia Hioba i narodzinami państwa Izrael. Dlatego realizacja tego projektu w Polsce, gdzie rozegrała się większość Holocaustu, wydawała mi się odpowiednia. Byłem bardzo podekscytowany tą perspektywą, ale praktyczna możliwość podjęcia się tego zadania wydawała się nierealna. Wyjechałem z Polski w 1967 roku i od tamtej pory nigdy nie odwiedziłem tego kraju. Zabrano mi polskie obywatelstwo, kiedy opuszczałem Polskę, a w tamtym czasie (1985), Polska i Izrael nie miały stosunków dyplomatycznych. Polska i inne kraje socjalistyczne zerwały stosunki z Izraelem po wojnie sześciodniowej z 1967 roku, co znaczyło, że w Izraelu nie było polskiej ambasady, gdzie mógłbym dostać polską wizę. W zasadzie obywatelom Izraela, a zwłaszcza Polakom z pochodzenia, w ogóle nie przyznawano polskich wiz. Moi polscy przyjaciele zaczęli wydeptywać kręte ścieżki polskiej biurokracji i z jakiegoś dziwnego i zupełnie dla mnie niepojętego powodu, polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych postanowiło przyznać mi wizę na kilka dni, a miałem ją odebrać w Niemczech, co było zupełnie niesłychane w tamtych czasach. Ostatecznie, okropnie zimną późną jesienią (w październiku) 1985 roku odbyłem wycieczkę do Warszawy via Frankfurt i stanąłem na polskiej ziemi po raz pierwszy od 18 lat. Ciągle pamiętam twarz polskiego pogranicznika, kiedy pokazałem mu swój izraelski paszport na warszawskim lotnisku. Wziąwszy pod uwagę fakt, że Polska była wtedy państwem policyjnym, byłem jednym kłębkiem nerwów i nieustannie wyobrażałem sobie, że pod byle pretekstem mogę zostać w każdej chwili aresztowany.
Przez kilka dni nie przestawałem oglądać się za siebie, próbując odkryć czy jestem śledzony. W końcu nerwowość zniknęła, głównie za przyczyną ciepłego przyjęcia zgotowanego mi przez moich przyjaciół, starych i nowych.
Polecieliśmy do Krakowa, gdzie zebrał się zespół producentów, muzyków i aktorów i zaczęliśmy próbować, a następnie nagrywać muzykę i recytacje. Nagrania robione były w dobrze wyposażonym studio, ulokowanym za sceną „Teatru Stu”. Wszystko szło dość gładko i zostałem jeszcze później parę dni, aby zmiksować taśmy do ostatecznej wersji. Po tej produkcji pojechałem na kilka dni na Śląsk – południowej, górniczej część Polski, gdzie się urodziłem, a następnie wróciłem do Warszawy. Nie mogłem zabrać gotowych taśm ze sobą, ponieważ z pewnością zostałyby skonfiskowane jako nielegalna polityczna kontrabanda, ale obiecano mi je przesłać, ponieważ planowałem wydanie ich pod moją nalepką Jazzis, a chciałem zrobić to wkrótce. Producenci obiecali również wydanie albumu w Polsce. Kilka dni później byłem już z powrotem w domu w Izraelu i choć odwiedzałem Polskę wiele razy później, nigdy nie usłyszałem nic o tym projekcie. Straciłem kontakt z polskimi współproducentami i chociaż wiele lat później taśmy trafiły w końcu w moje ręce, nie ruszałem ich.
Wyobraźcie sobie moje zdumienie, kiedy podczas niedawnej wizyty w Polsce, przyjaciel powiedział mi, że album został w końcu wydany kilka dni przed moim przyjazdem, a w dzień mojego przylotu w polskiej prasie ukazało się kilka recenzji (wymieniających moje nazwisko). Byłem kompletnie zaskoczony, zły przez około 10 sekund (że nie skonsultowali się ze mną) i oczywiście, ekstatycznie szczęśliwy widząc swoje dziecko, które wreszcie przyszło na świat, po 22-letniej ciąży.
Zwłaszcza kiedy zobaczyłem, że album został pięknie wydany w formacie książki ze wspaniałymi historycznymi zdjęciami (w tym moimi, na których wyglądałem oczywiście znacznie młodziej). To tyle o historii tego albumu, a mówiąc o zawartości muszę powiedzieć, że słuchając go po latach pierwszy raz, czułem więcej niż dumę, że przyczyniłem się do jego stworzenia. Muzyka, wykonywana przez świetny septet polskich muzyków jazzowych, w którym grali: Krzysztof Zgraja – na flecie i pianinie, Andrzej Przybielski – na trąbce, Zbigniew Wegehaupt – kontrabas, Janusz Trzciński – bębny, Mieczysław Litwiński – sitar, Milo Kurtis – perkusja, harfa i trombita, Andrzej Mitan – śpiew, przypomina w duchu sesje Milesa Davisa „Bitches Brew”, w których jest dużo solówek wykonywanych z przestrzennymi i funkowymi rytmami. Recytacje nakładają się, przechodząc z jednego języka w drugi, tworząc dramatyczny efekt kolażu nad muzyką. Całkiem ambitnie i po każdym względem dalekosiężnie, a biorąc pod uwagę, że było to zrobione 22 lata temu, powiedziałbym, że wyprzedzało swoje czasy. Przypuszczam, że tego typu twórczość nie wszystkim podoba się tak jak mnie, ale jest to niezapomniany utwór o dużym znaczeniu intelektualnym, który zapada głęboko w duszę słuchacza, zwłaszcza jeśli ten słucha uważnie i starannie.
Adam Baruch
Źródło www.jazzis.com
|