Andrzej Mitan – wywiad z samym sobą
Elita to ludzie żyjący w prawdzie,
których charakteryzuje bezinteresowność
w czynieniu dobra i piękna...
Należy pan do szczególnego grona artystów, którego
twórczość nie mieści się w żadnym kanonie przedstawień sztuki...
Pora umierać...
Skoro to jest omega, jaka była alfa?
Jak każdy dobrze wychowany chłopiec słuchałem i analizowałem Bacha, potem
impresjonistów, potem wielkich kontestatorów – Schwittersa i Cage’a, potem
Coltrane’a, Davisa, Jarretta, Hendrixa, McLaughlina... i odważyłem się.
W 1968 r. z Janem Olszakiem, bratem Piotrem, Krzysztofem Deryńskim i Stanisławem
Górą powołaliśmy do życia grupę artystyczną ONOMATOPEJA, a po roku odbył
się nasz pierwszy muzyczny happening. Taka była alfa.
Kilka lat później miejscem pana szczególnej aktywności stał się klub Politechniki
Warszawskiej Riviera-Remont...
Do Warszawy przyjechałem w 1974 r. z Lublina, gdzie studiowałem w Katolickim
Uniwersytecie Lubelskim. Rivierę-Remont zidentyfikowałem jako jedno z najważniejszych
miejsc życia artystycznego i intelektualnego. Nowoczesna i apolityczna oferta
programowa tego klubu była dla mnie szczególnie atrakcyjna. Była tam też
znakomita, kierowana przez Henryka Gajewskiego Galeria Remont. Bardzo szybko
dołączyłem do grona animatorów muzyki, teatru, filmu i plastyki proponując
projekty o charakterze interdyscyplinarnym.
Klub Riviera-Remont był wtedy najbardziej bliski miłośnikom muzyki
jazzowej...
Niewątpliwie tak! W Remoncie koncertowali najwięksi artyści światowego jazzu.
Nie przyjeżdżali do miejsca anonimowego. Remont był sławny i ważny. Dla
polskich muzyków był miejscem o najwyższej randze artystycznej, miejscem
najlepszej promocji. Wtedy, tak naprawdę, zaraziłem się tą niezwykłą i nieuleczalną
chorobą, której na imię JAZZ.
Z kim pan wtedy współpracował?
Współpracowałem z kompozytorem i gitarzystą Janem Olszakiem oraz poetą Janem
Gałkowskim. Moim
przyjacielem w sztuce był także Cezary Staniszewski – wielka indywidualność,
twórca książek artystycznych. Nie były to klasyczne książki z tekstem, a
obiekty, w których na każdej ze stron pojawiały się abstrakcyjne znaki i
obrazy. Każda z tych książek była fascynującą partyturą, którą wykonywałem
w specjalnie zaaranżowanej przestrzeni.
Rozmawiamy o jazzie, o nowatorskich akcjach artystycznych, niezależności
w działaniach twórczych. Obok, wokół, wszędzie – peerelowska rzeczywistość.
Jak pan na nią reagował?
Sytuacja
wymagała obywatelskiej aktywności i kooperacji. Niezapomniany Teodor Klincewicz
„Teoś” – legenda antykomunistycznej opozycji – powierzył mi misję kolportowania
biuletynów, bezdebitowych książek i czasopism. W krótkim czasie Remont stał
się nie tylko miejscem kolportażu niezależnych wydawnictw, ale wręcz bastionem
działalności opozycyjnej. Zwycięstwo „Solidarności” w 1980 r., później rejestracja
Niezależnego Zrzeszenia Studentów, zaowocowały wieloma przedsięwzięciami
artystycznymi. Powstała Super Grupa Bez Fałszywej Skromności z Januszem
Trzcińskim, Andrzejem Bieżanem, Helmutem Nadolskim i Andrzejem Przybielskim.
Naszym najważniejszym przedsięwzięciem był spektakl „Księga Hioba”, wystawiony
w Teatrze Narodowym w ramach Jazz Jamboree’81. Planowaną na 14 grudnia realizację
w stoczni szczecińskiej uniemożliwiło wprowadzenie stanu wojennego.
Czy istnieje jakaś dokumentacja tego spektaklu?
Po kilku latach udało się doprowadzić do sesji nagraniowej, dzięki czemu
„Księga Hioba” nie pozostała jedynie ulotnym wspomnieniem tego niezwykłego
czasu...
Jak wyglądała pana działalność w stanie wojennym?
Tuż po wprowadzeniu stanu wojennego powstało Niezależne Studio Muzyki Elektroakustycznej,
którego ideowym przywódcą był Krzysztof Knittel. Poza nami formację tę tworzyli
kompozytorzy: Paweł Szymański, Stanisław Krupowicz, Andrzej Bieżan, Mieczysław
Litwiński i Tadeusz Sudnik. Koncertowaliśmy w kościołach, pracowniach artystycznych,
mieszkaniach (kluby studenckie, w tym Remont, były zamknięte). Współpracowaliśmy
z aktorami. Nasze „Psalmy” były wspaniale przyjmowane; integrowały, podtrzymywały
na duchu. Po ograniczeniu i wreszcie zniesieniu stanu wojennego zrealizowaliśmy
jeszcze kilka ważnych projektów w Filharmonii Narodowej, krakowskich Krzysztoforach
i na prestiżowym festiwalu „Inventionen” w Berlinie Zachodnim.
Jak doszło do powstania Klubu Muzyki Nowej Remont i wydania słynnych
płyt artystycznych?
Wielu znakomitych performerów, niekonwencjonalnych artystów, kompozytorów
i muzyków jazzowych
pozbawionych było możliwości profesjonalnego dokumentowania swojej twórczości.
Jedynie niezależne
wydawnictwo fonograficzne dawało taką możliwość. Klasyczne zapisanie i wydanie
muzyki na płycie oczywiście nie jest niczym nowym. Dlatego mój projekt zakładał
wydanie autorskich obiektów, składających się z płyty i artystycznych kopert
(okładek), wykonanych „w systemie hand made”
Każda z płyt (dziewięć tytułów w nakładzie po tysiąc egzemplarzy) miała
być zarówno dokumentacją stricte muzyczną, jak i niezależnym dziełem wizualnym.
W wynajętym pustostanie na ulicy Siennej w Warszawie działała przez kilka
tygodni uruchomiona przeze mnie pracownia-manufaktura, gdzie powstawały
wykonywane przez twórców artystyczne koperty. W tym gigantycznym przedsięwzięciu
wzięli udział m.in.: Włodzimierz Borowski, Edward Krasiński, Andrzej Bieżan,
Krzysztof Knittel, Marcin Krzyżanowski, Wojciech Konikiewicz, Janusz Dziubak,
Włodzimierz Pawlik, Wojciech Czajkowski, Helmut Nadolski, Andrzej Przybielski,
Zdzisław Piernik, Andrzej Szewczyk, Tadeusz Rolke, Andrzej Zaremba, Jarosław
Kozłowski, Cezary Staniszewski, Ryszard Winiarski, Tadeusz Sudnik, Tadeusz
Konador i liczni wolontariusze. Jak się potem okazało, był to ewenement
w skali światowej. W międzynarodowym
wydawnictwie „Broken Music”, poświęconym historii fonografii i sztuce płyt,
nasza artystyczna seria została szczególnie wyeksponowana obok dzieł Warhola,
Cage’a, Heidsiecka, Vostella, Kagela. Mnie pozostała satysfakcja z dobrze
spełnionego obowiązku, tym bardziej, że przedsięwzięcie miało charakter
niekomercyjny.
Po międzynarodowym sukcesie płyt artystycznych miejscem pana autorskich
prezentacji stała się Galeria RR, której działalność programował Cezary
Staniszewski. Jak doszło do współpracy z Emmettem Williamsem?
Emmett Williams, światowej sławy artysta i filar międzynarodowego ruchu
artystycznego FLUXUS, zrealizował w naszej galerii performance pt. „Genesis”.
Niedługo potem zorganizowaliśmy wspólnie pierwszy polski Fluxus-Concert
(poezja dźwiękowa-jazz-akcja wizualna). Czułem się jak ryba w wodzie i zaproponowałem
zorganizowanie w Warszawie międzynarodowego festiwalu sztuki „jakiego jeszcze
nie było”. Początkowo Emmettowi i Cezaremu pomysł wydawał się nierealny
(sytuacja polityczna, zamknięte granice, koszty itp.).
A jednak udało się...
Międzynarodowe Seminarium Sztuki ETC... odbyło się w maju 1987 r. Uczestniczyło
w nim ponad stu znakomitych artystów ze Stanów Zjednoczonych, Europy i Japonii.
Dwa lata później zorganizowałem kolejną manifestację sztuki, tym razem w
Zamku Ujazdowskim (w budowie). W ten oto sposób Centrum Sztuki Współczesnej
rozpoczęło swoją działalność (wspaniałą intuicją wykazał się Andrzej Dłużniewski
wystawiając okrągły stół). Trwająca kilka lat „bitwa o Zamek” zakończyła
się zwycięstwem niepodległych i solidarnych artystów. Jak się później okazało,
nie do końca...
Paradoksalnie wymarzona III RP okazała się macochą dla wielu awangardowych
artystów i środowisk twórczych.
W 1990 r. przyjął pan propozycję pracy w Centrum Animacji Kultury.
Siłą rzeczy musiał pan ograniczyć działalność artystyczną...
Kontynuowałem współpracę z kilkoma znakomitymi galeriami autorskimi – poznańską
AT i warszawską Galerią Działań. Ważnym miejscem samorealizacji stała się
Galeria GR, której byłem kuratorem. Zorganizowałem tam wiele wystaw, koncertów
i festiwali sztuki. Po „Koncercie na ryby” z udziałem Janusza Skowrona,
podjęliśmy brzemienną w skutkach decyzję stworzenia grupy artystycznej pod
nazwą Koncert Figur Niemożliwych. Do współpracy zaprosiliśmy: Cezarego Konrada,
Zbigniewa Wegehaupta, Marcina Pospieszalskiego, Krzysztofa Ścierańskiego,
Michała Miśkiewicza, Tadeusza Sudnika i Grzegorza Grzyba. Współpraca z tak
wspaniałymi muzykami trwa do
dziś i stwarza niepowtarzalną możliwość realizowania „sztuki w fazie totalnej”
(wyrafinowany dialog muzyczny, asemantyczna poezja dźwiękowa i performans).
To szalenie elitarna, by nie powiedzieć alternatywna oferta artystyczna!
Jak funkcjonuje na rynku?
Sztuka nie jest kategorią ekonomiczną, a ja nie jestem akwizytorem. Sztuka
jest i będzie elitarna, a zarazem otwarta, bezinteresownie oferując dobro
w sposób piękny. Jest manifestowanym przez artystę procesem tworzenia niepodległej
rzeczywistości. Powiem mocniej: jest manifestacją człowieczeństwa w świecie
charakteryzującym się pogardą dla wartości duchowych.
Nad czym pan aktualnie pracuje?
Mój nowy projekt o nazwie „Polski poemat dydaktyczny” jest poetyckim wykładem
nasyconym przemyśleniami z obszaru teorii sztuki i filozofii twórczości.
Forma, co dla mnie szczególnie ważne, pozbawiona cech artystycznego eksperymentu.
Przesłanie proste jak cisza:
„nie krzycz tak głośno, bo nie usłyszysz ust, którymi świat wypowiada ciebie
nie biegnij tak szybko, bo nie doświadczysz drogi, która przemawia twoimi
nogami”
Bardzo dziękuję.
Grójec, 2004
|